opis lato 85 2020

Lato '85 (2020) – Czas trwania 1 godz. 40 min.

Reżyseria: François Ozon

Scenariusz: François Ozon

Gatunek: Dramat / Komedia

Produkcja: Francja

Premiera: 14 lipca 2020 (świat)

Ocena użytkowników 7/10

Urlop spędzone w Normandii pozwalają 16-letniemu Alexisowi poznać samego siebie.

Na początku filmu "Lato ‘85" żandarm prowadzi nastoletniego Alexisa (Félix Lefebvre) na salę rozpraw. Towarzyszy nam subiektywna narracja głównego herosa. Chłopak zdradza, hdy fascynuje się śmiercią i będzie mówić o trupie osoby, którą znał. Rzuca wyzywająco do kamery, że jeśli kogoś nie ciekawi historię, i tak nie odtwarza tej historii dla nas. Następuje jednak niespodziewana wolta: przenosimy się na zalaną słońcem plażę. Lazurowe morze, śnieżnobiałe klify, radosne okrzyki wczasowiczów i ani śladu kostuchy. Czy Alexis nas zwodzi? Zaś może reżyser zaczyna swoją grę spośród widzem? Prawda leży gdzieś pośrodku, ponieważ wkraczamy w interesujący świat François Ozona.

Jego nowy kino "Lato ‘85" toczy się w nadmorskiej miejscowości w Normandii, an akcja obejmuje dwa bliskie zamiary czasowe. W pierwotnym poznajemy wydarzenia wiodące do śmierci Davida (Benjamin Voisin), 18-latka pracującego w sklepie żeglarskim. Bohater spotykan Alexisa w dosyć nietypowych okolicznościach. Ratuje mu życie, gdy ten, żeglując, wpada do morza. Pomiędzy nastolatkami zaczyna się rozwijać uczucie, ale szczęście nie obstaje zbyt długo. Przyczynia się do tego towarzystwo wkraczającej pomiędzy fatygantów Kate (Philippine Velge). Drugi plan czasowy to teraźniejszość, po której Alexis mierzy się z oskarżeniami o popełnienie przewinienia. Nielinearny ciąg wydarzeń, komentowanych w subiektywnej narracji przez bohatera, stopniowo odsłania prawdę o relacjach postaci i tym, jak chłopak zrobił. https://filmyzlektorem.pl

Na odbiegającym od pozostałości twórczości "Dzięki Bogu", Ozon wraca do odwiedzenia ulubionych tematów i motywów. Znowu bawi się kliszami gatunkowymi i miesza płaszczyzny czasowe. Zastanawia się też nad związkiem fikcji z rzeczywistością i realizuje zmysłowe dzieło, sprawiające niemal fizyczną przyjemność. Istotą, na której utrzymuje film, jest seans filmowy inicjacyjne połączone z gejowską love story. Równie silne, jak porywy sercan oraz wewnętrzne rozterki, stają się tu obecność i przeczucie zgonu, zapowiedziane i powracające w narracji Alexisa. Protagonista trochę zbytnio nachalnie przypomina mnie o swoim zainteresowaniu tematem – nie uwierzycie jeśli opowiem, że wspominając kąpiel w domu przyjaciela, przyrównuje łazienkę do odwiedzenia grobowca. Ta refleksja pozwala jednak odgadnąć, że mamy styczność z osobliwą oraz zamkniętą w naszym świecie jednostką. Jako że przeciwieństwa się przyciągają, na jego drodze staje David. Pełen wigoru jak i również uroku osobistego młodzieniec inicjuje wspólne zgrupowania na motorze, rozwiązania do kina bądź wesołego miasteczka. Wariancje między kochankami najkorzystniej obrazuje scena, w której spotykają nieznajomego rzucającego się pod samochód. David natychmiast rusza mu ze wsparciem, an Alexis zatrzymuje się, zafascynowany tymże widokiem. Zaskakująco mroczna natura protagonisty o twarzy cherubina, zderza się z pogodą ducha i inwencją drugiego z chwatów.

Reżyserowi nie rozchodzi jednak o nieskomplikowany kontrast, lecz zarysowanie pasjonującej relacji miłosnej, szybko przeradzającej się w destrukcyjny alians. W jednej scenie bohaterowie przywołują nawet postaci Verlaine’a jak i również Rimbauda, a w końcu trudno o więcej sugestywne odniesienie do odwiedzenia intensywnego i wyniszczającego uczucia niż historia francuskich poetów. Problem w stosunkach Alexisa z Davidem opiera się na innym bagażu doświadczeń. Dla 16-letniego protagonisty partner wydaje się być pierwszą wielką miłością. Romantyczna wizja ciągłego bycia ze sobą, a równocześnie chorobliwa zazdrość dominują obok niego nad roztropną oceną sytuacji. 2 lata starszy David podchodzi do relacji z większym dystansem. Choć na zaczątku bardzo się angażuje, z czasem poczuje wyczerpanie i potrzebę odmiany. Ozon odmalowuje więc z góry skazany na rozpad, lecz rozbudzający wyobraźnię związek. Wiarygodność połączeniu wygrywają młodzi aktorzy: ich niesamowita prostota i swoboda poprzednio kamerą ożywiają wszelką wspólną scenę. W tej chwili przy pierwszej rozmowie w domu Davida widzimy ich złaknione spojrzenia i wzrastające podniecenie.

Kochanków rozdziela nagła śmierć starszego z nich, a ponownie scala narracjan Alexisa, która jest częścią jego własnego tekstu prozatorskiego. Zainspirowana przez nauczyciela bohatera, ma ocalić wspomnienie o ukochanym i wyjawić motywację jakichkolwiek działań z dawnych lat. Ozon po przy jednym spotkaniu wtóry portretuje dlatego bohatera zdolnego komponować autonomiczną opowieść. Faktycznie było na przykład w "Basenie", gdzie autorka kryminałów przygotowywała kolejny utwór, zaś ten materializował się na ekranie. Zacierała się tam zapora między fikcją i realnością. W "Lecie ‘85" reżyser używa narrację protagonisty, żeby łączyć płaszczyzny tymczasowe i zwrócić uwagę na rozmijanie się literackich, idealistycznych wyobrażeń spośród banalnością życia. Niedoświadczony Alexis opisuje zmarłego Davida jako upragnionego przyjaciela, a komentując wspólnie spędzone chwile, uwzniośla relację wraz z kochankiem. Jak po scenie pierwszego zbliżenia seksualnego, które z perspektywy czasu mówi jako "najpiękniejszą noc w życiu". Ozon wyraźnie sympatyzuje z bohaterem i nie pokazuje erotycznych igraszek, by przypadkiem odrzucić odkryć ich zwyczajności. Ma świadomość, iż Alexis wyraźnie przesadza, ale ważniejsza od czasu wierności faktom staje się praca pamięć jak i również prawda emocjonalna. Reżyser wyraża tym samym tęsknotę za zdolnością młodych do bezgranicznego oddania się uczuciom, które przekształcają ich odbiór rzeczywistości.

Bohater filtruje wydarzenia za pośrednictwem swoją wrażliwość, co znajduje przedłużenie po warstwie formalnej. Urywki poprzedzające śmierć Davida są filmowane przy ciepłych, nasyconych fasonach. Rozświetlone kadry ukazują oszałamiające piękno nadmorskiej okolicy oraz fetyszyzują młode, zgrabne ciałka nastolatków. Rzeczywistość latek 80., którą wizualnie kojarzymy z tandetą i kiczem, prezentuje się w obiektywie kamery wyjątkowo korzystnie. Glob przedstawiony buzuje od momentu erotycznego napięcia i zmysłowych wibracji, spośród czym rymuje się faktura obrazów – wyestetyzowanych tak, że pragniemy ich obrazić i zostać wchłonięci w ekran. Ozon umiejętnie wykorzystuje również ówczesne przeboje, przywracając je do łask. "Sailing" Roda Stewarta czy "Self Control" Rafa dawno nie brzmiały tak odświeżająco. Piosenki uzupełniają nostalgiczny nastrój filmu i współgrają z emocjonalnymi wahaniami Alexisa. Cała estetyka znacząco przekształca się w momentach, rozgrywających się na odejściu Davida. Faktycznie jakby świat nadrzędnego bohatera nagle stracił barwy i uszło tu życie. Melancholii spowijającej myśli protagonisty odpowiadają zimne tonacje, a krajobrazy północnej Francji wydają się naznaczone brakiem. Pogoda żałobna tych sekwencji niesamowicie przełamuje inicjacyjno-miłosną atmosferę, odrywając "Lato ‘85" od standardowych narracji coming-of-age. Ozon nie byłby sobą, gdyby nie spróbował rozbić utartych planów i wychodzi wraz z tego obronną dłonią.

Swobodne przechodzenie spośród jednego planu czasowego w drugi, zezwala Francuzowi na cokolwiek jeszcze: przewrotną opowieść o ucieczce od momentu śmierci i pozycji przypadku. Pierwsza kojarzy się ze skonfrontowaniem Alexisa z namacalnością umierania. Znamienna wydaje się być zwłaszcza scena spotkania chłopaka w kostnicy, gdzie spoczywa organizm Davida. Widok martwego kochanka napawa go takim lękiem, iż szybko wybiega w zewnątrz. Bohater, przed utratą partnera oczarowany przecież śmiercią, doznaje traumy po zmierzeniu się z tą kobietą osobiście. Najpierw ryzykuje oswoić strach oraz zapełnić pustkę, tworyc o Davidzie. Na całkowite uwolnienie się od demonów przeszłości pozwoli mu wyłącznie spełnienie dziwnej obietnicy danej zmarłemu. Alexis mówi, że "jedyne, co się mierzy, to umieć zniknąć przed własną historią", a reżyser jemu w tym publicznie pomaga.

Ostatnia scenka pokazuje bowiem nowe otwarcie dla herosa, które wyznacza incydentalne spotkanie z przystojnym nastolatkiem, poznanym dawniej w miejscu publicznym. Nie tak dawno przypadek zrządził narodziny związku Alexisa z Davidem a mianowicie niewiele brakowało, żeby protagonista pożeglował wówczas z Chrisem i minął się spośród przyszłym kochankiem. Podobny zbieg okoliczności daje teraz szansę dzięki zapomnienie o smutku i ucieczkę przy ramionach innego. Może przypadkowa była także śmierć 18-letniego męża czy inne fabularne wypadki, ale u Ozona w końcu gubi to znaczenie. Przy ostatniej scenie triumfuje bowiem życie: glob bohatera ponownie wypełniają ciepłe barwy. Pejzaż łodzi Alexisa i nowego znajomego na otwartym morzu jest to symbol zmierzania przy nieznane, ale także nadziei na wolność: od wspomnień, żalu i piętna krytycznej miłości.

saint maud troche o filmie

Saint Maud (2019) – Czas trwania 1 godz. 23 min.

Reżyseria: Rose Glass

Scenariusz: Rose Glass

Gatunek: Horror

Produkcja: Wielka Brytania

Premiera: 8 września 2019 (świat)

Ocena użytkowników 7/10

Maud przyjeżdża do doborowej posiadłości ekscentrycznej Amandy. Wkrótce dziewczyna twierdzi się o własnej ważnej misji, która to zamieni się w niebezpieczną obsesję… https://filmyzlektorem.pl/

Chrześcijańscy święci z reguły nie mieli łatwego życia. Trudno wszak o hagiografię, jakiej ukoronowaniem nie byłaby spektakularna śmierć zadana z rąk (lub na zlecenie) ludzi niepodzielających entuzjazmu gwoli nauk Chrystusa. O ile zaś los (czy też miłościwy Bóg) oszczędził swym pokornym sługom męczeństwa, oni sami często podejmowali decyzję o wyrzeczeniu się dóbr doczesnych. Doczekując swych dni w ubóstwie, cierpienie dyscyplinowanego ciała ofiarowywali Panu.

Maud (a właściwie Katie), tytułowa bohaterka filmu debiutującej za kamerą Rose Glass, wydaje się podzielać tę filozofię. Poznajemy ją, kiedy przygotowuje się do opuszczenia swego ascetycznie urządzonego mieszkania, żeby podjąć się kurateli nad umierającą panią. Pakując swój skromny dobytek, prowadzi wewnętrzny monolog. Jak przystało na pilną uczennicę, relacjonuje swemu nauczycielowi poczynione postępy oraz wyraża nadzieje dzięki przyszłość u tej boku.

Jeśli zdaje się Wam, że przy sposobie, w jaki Maud zwraca się do Boga, pobrzmiewa frywolny ton, trafiliście na właściwy wątek. Widzowie o drażliwych uczuciach religijnych zapewne poczują się zgorszeni erotycznym wymiarem zależności bohaterki z Bogiem. Wsłuchując się przy komunikaty wysyłane do niej przez Pana, Maud doznaje bowiem zmysłowej rozkoszy – nie jest on dla pani a milczącym, wyniosłym bóstwem, lecz czułym kochankiem, który pod postacią ciepłej, pulsującej ciepła przepływa przez do niej ciało, dając poczucie spełnienia i ochrony.

Takie rozwiązanie formalne może się oddać przynajmniej ryzykowne, Glass udaje się jednak nie popaść ani w śmieszność, czy w wulgarność. Oddając narrację w ręce budzącej niepokój, choć jednocześnie niewinnej protagonistki, reżyserka przywraca zmysłowości wymiar duchowy. Po dużej mierze jest to także zasługa aktorki. Subtelnej, praktycznie pozbawionej makijażu twarzy Morfydd Clark bliżej niż do dwuznacznego uśmiechu Sashy Grey wydaje się do świętej Teresy dłuta Berniniego lub bohaterek barokowych płócien pędzla Caravaggia lub Rembrandta.

O jak wiele życie duchowe Maud zostaje sportretowane niezwykle barwnie, o tak wiele trudno oprzeć się wrażeniu, że jej ziemska egzystencja została zaledwie muśnięta. Historyjkę dziewczyny musimy poskładać z odłamków do niej relacji z otoczeniem: zmagającą się spośród odmawiającym posłuszeństwa ciałem Amandą (Jennifer Ehle) i umilającą jej ostatnie chwile pracownicą seksualną, przypadkowo spotkaną koleżanką z poprzedniej pracy, chłopakiem poznanym w barze. Wraz ze szczegółów przekazywanych przy dialogach wyłania się dramat kobiety samotnej, która nie radząc sobie z traumą, zwraca się w kierunku wierze.

Chłód, jaki panuje w relacjach między protagonistką a stającymi na jej drodze osobami, nie zaakceptować jest jednak zarzutem pod adresem reżyserki. Chociaż perspektywa walki Maud z pozostałymi bohaterami wydaje się kusząca, Glass odrzucić ulega tej pokusie. Izolując ją od czasu otoczenia, podbija schizofreniczny klimat swojego dzieła, a przy okazji wydobywa ciemno z tego detalu, który w standardowym horrorze byłby kontrapunktem dla zmagającej się z demonami dawnych lat dziewczyny.

Choć według pierwszym akcie łatwo odnieść wrażenie, hdy mamy do czynienia z kolejnym horrorem satanistycznym, Glass znowu udaje się omamić widza. Pisząc hagiografię św. Maud, reżyserka czerpie przyjemność zarówno z odniesień do odwiedzenia innych produkcji filmowych, jak i igrania z przyzwyczajeniami nabywców. Efektem jest jeden z najbardziej prawdziwych horrorów ostatnich czasów: niezwykle sensualny oraz wysmakowany wizualnie portret szaleństwa. Źródłem grozy nie są w tym miejscu jump scare'y ani efekty gore, ale precyzyjnie wykalkulowana krytyka fundamentalnych wartości.

Tak jak Pascal Laugier przy głośnym "Martyrs. Skazani na strach" Rose Glass schodzi z metafizyki na pułap cielesności, a przy okazji zgrabnie wplata w opowiastkę nietzscheańską krytykę religii chrześcijańskiej jako religii, obok podstaw której znajdują się cierpienie i przemoc. Koniec końców ściana między sprawowaniem kultu a szaleństwem obrazuje się niezwykle cienka. Ot, jeśli mówisz do Boga, jesteś religijny. Jeśli Pan mówi do Twoich potrzeb, jesteś wariatem.

ekstra film malmkrog

Malmkrog (2020) – Czas trwania 3 godz. 21 min.

Reżyseria: Cristi Puiu

Scenariusz: Cristi Puiu

Gatunek: Dramat / Historyczny

Produkcja: Rumunia

Premiera: 21 lutego 2020 (świat)

Ocena użytkowników 8/10

Po transylwańskim dworze, 5 osób prowadzi dyskusje o moralności, religii i wojnie.

Cristi Puiu nie rozpala jeńców. Po "Aurorze", czyli trzygodzinnym antykryminale i równie długiej "Sieranevadzie", rozgrywającej się w czterech ścianach rumuńskiego mieszkania, wydawca zrealizował jeszcze więcej wymagające dzieło. Niech Was jednak nie zaakceptować zniechęca imponujący metraż "Malmkrogu", bo mówimy o jednym wraz z największych tegorocznych osiągnięć kina autorskiego. Czegoż tu nie istnieje! Od traktatu filozoficzno-religijnego za pośrednictwem gorące spory ideologiczne, precyzyjnie odmalowany fresk historyczny aż po portret arystokracji w środku. Rzadko spotyka się portret stworzony z takowym inscenizacyjnym rozmachem, artystyczną bezkompromisowością i zdecydowanie podejmujący tematy, u dołu których ciężarem ugiął się niejeden plan. Nie będę udawał, że "Malmkrog" zaciekawi każdego, ale wskazane jest udać się wraz z Puiu w tą fascynującą podróż, by odkryć tajemnice wielopoziomowej opowieści.

Koniec 19 wieku, Wigilia Bożego Narodzenia. W transylwańskim dworze na prowincji spotyka się grupa arystokratów, aby dyskutować na temat stanie Europy, Bogu, chrześcijaństwie, moralności jak i również wojnie. Są wśród nich Mikołaj (Frédéric Schulz-Richard), właściciel wystawnej rezydencji, Edouard (Ugo Broussot), bywalec salonów, urodziwa Olga (Marina Palii) oraz starsze od niej: Ingrida (Diana Sakalauskaité) i Madelaine (Agathe Bosch). Śledzimy długie konwersacji między reprezentantami elit, przerywane posiłkami oraz nielicznymi wyjściami pomijając teren budynku. Akcja zamyka się w jednym, zimowym dniach. https://filmyzlektorem.pl/

Na papierze nie brzmi to nader intrygująco. Mistrzostwo Puiu polega jednak na tym, że sekwencje dialogowe, rozgrywające się w czasie realnym, zamienia w elektryzujące pojedynki, swą rozpiętością intelektualną zawstydzające niejednego wielkiego pisarza. Rumuński reżyser inspirował się pracami wybitnego rosyjskiego myśliciela i poety Władimira Sołowjowa, zaś wpływ literatury filozoficznej na jego film czuć od samego początku. Nie to znaczy na szczęście, że "Malmkrog" jest hermetycznym i pretensjonalnym zbiorem sentencji, przyprawiających widza o ból główki i obnażających tej niewiedzę. Wprawdzie wykształceni, znający po kilkanaście języków bohaterowie przerzucają się cytatami wraz z Biblii i innych tekstów kultury, ale reżyserowi zależy w przejrzystości i otwartości przekazu.

Misternie napisane dialogi pozwalają wsłuchać się w głosowanie epoki, odrobić lekcję z historii, a zwłaszcza ponownie skonfrontować spośród ponadczasowymi zagadnieniami. Posiadamy więc odwieczny konflikt wiary z mózgiem, dobra ze złem, cywilizacji z barbarzyństwem, moralności z wyższą koniecznością. Puiu bezpośrednio mierzy się spośród tematami, o wskazane jest wielu twórców (nie tylko filmowych) ciężko opowiada za niewielką poradą wyszukanej metafory lub rozbudowanej symboliki. Nie zaakceptować udziela prostych riposty, nie karmi oczywistymi rozwiązaniami, tylko zostawia nam wolną obszar na osąd, pogłębioną refleksję i włączenie się do debaty w świecie pozafilmowym. Znakomicie puentuje jest to zanurzone w grobowej ciszy ujęcie, kolejne po długiej dyspucie o naturze Boga. Postacie milczą, kamera tkwi w bezruchu, jakby reżyser powiedział: nie jestem w stanie już zero więcej dodać. Teraz musicie sami wziąć pod rozwagę, po której stronie www nierozstrzygalnego sporu stoicie.

Chociaż rumuński pisarz przesuwa aktorów w jaki sposób pionki na szachownicy, dźwigają na swych barkach nie niższy ciężar niż on sam. Trudno określić, który z nich spisał się najkorzystniej, bo reprezentują faktycznie różną ekspresję i charaktery. Najbardziej iskrzy między Olgą, idealistką silnie związaną wraz z wiarą chrześcijańską, i Mikołajem, sceptycznie nastawionym do Kościoła, wiary i prawd objawionych. W interpretacji debiutantki Mariny Palii młoda kobieta to wiarygodna siebie i odważnie ścierającą się ze starszymi arystokratami postać, której daleko do konserwatywnych, patriarchalnych standardów epoki. Z transportu Mikołaj, brawurowo zagrany przez Frédérica Schulza-Richarda, jest dojrzałym, doświadczonym mężczyzną, obdarzonym ogromną wiedzą i zdolnościami erystycznymi. Wprawdzie okaziciel rezydencji zbyt protekcjonalnie traktuje rozmówczynię, jednakże wymiana zdań nigdy nie schodzi powyżej pewnego poziomu. "Malmkrog" ukazuje sztukę dialogu jako nieprzemijającą cena, ważniejszą od wszystkich sporów światopoglądowych, dzielących przecież ludzkość od wieków. Na dodatek, Puiu nie opowiada się po żadnej wraz ze stron, krytycznym okiem spoglądając na przedstawiane argumenty. Ma świadomość ewidentnej hipokryzji, ksenofobii, megalomanii czy dwuznacznej moralności, kryjącej się w nienagannych wypowiedziach bohaterów. Jak w dyskusji odnośnie nieoczywistej misji szerzenia poprzez Europejczyków kultury dzięki obcych terenach, przy tym w Turcji. Reżyser zdaje osobiście sprawę z cienkiej granicy pomiędzy szlachetnymi ideami a kolonizatorskimi zapędami i przemocowym językiem.

Dominująca rola dialogów i monologów nie sprawia, że Puiu odwraca oficjalną uwagę od wszystkiego, co dzieje się na dalszym wykresie i bawi po staromodny teatr. Kolejne podrozdziały opowieści filmuje tak, byśmy stopniowo wnikali w świat przedstawiony i stali się niemymi obserwatorami wydarzeń, którzy coraz lepiej rozumieją przeświadczenia postaci. Przechodzi więc od planów ogólnych, odsłaniających przepych dworskich wnętrz, przez plany amerykańskie zmniejszające ostrożność aż po półzbliżenia, umożliwiające niemal fizyczny, intymny kontakt wraz z przedstawicielami arystokracji. Inscenizując w głąb kadrów, reżyser tworzy doborowe kompozycje, które spośród jednej strony ujawniają pieczołowitą scenografię oraz niebywałą dbałość na temat detale. Z innej natomiast odkrywają czającą się za elewacją śmierć, zbliżającą się do schorowanego starca czy wyraźną hierarchię między przełożonymi jak i również służbą. Podobnie jak w "Sieranevadzie" przeważają długie, statyczne ujęcia, bo reżyser świetnie zaplanował każdy, najmniejszy ruch aktorów jak i również panuje nad czasami ekranowym jak niedużo kto. Delikatne, niemal niezauważalne napięcie wyzwala w dramaturgicznych pauzach, których nie powstydziłby się sam Ozu. Po kilkudziesięciominutowych, silnych scenach rozmów, wraz z dźwięku wybijającego godzinę zegara lub dzwonów kościelnych Puiu robi przeszywający, złowieszczy sygnał. Tak jakby morzem bohaterami ciążyło fatum – widmo nadchodzącej wojny, rewolucji bolszewickiej, a może napaści ze strony uciskanych klas?

Niektórzy krytycy, odnosząc się do odwiedzenia dzieł dawnych profesjonalistów, zwykli powtarzać, iż "takich filmów się dzisiaj nie robi". "Malmkrog" wychodzi naprzeciw temu stwierdzeniu, ponieważ wygląda jak połączony, niezrealizowany projekt Viscontiego i Michałkowa. Spośród włoskim mistrzem Puiu współdzieli nie wyłącznie oszałamiający rozmach realizacyjny i wyobraźnię wzrokową, ale również aktualne w utworze odczucie zmierzchu. Towarzyszyło ono choćby Don Fabrizio Salinie w "Lamparcie", którego akcja toczy się kilka dekad wcześniej niż "Malmkrog". Arystokraci z rumuńskiego filmu z niepokojem wyglądają przez okna dworu, jakby ich koniec był naprawdę samo bliski. Z kolei niezwykle wyraźne portrety bohaterów a także na poły teatralne rozwiązania przypominają na temat znakomitych adaptacjach Czechowa, które zrealizował Michałkow. U Rosjanina pojawiała się nostalgia, jednak twórca zrywał wraz z idealizacją klasy uprzywilejowanej, próbującej wybielać swój zepsuty wizerunek. Po dziele Puiu nie istnieje cienia tęsknoty za przeszłością, lecz objawia się podobne zmierzanie do rozliczenia ze świetlanym obrazem elity, tworzącej kiedyś jedyną słuszną narrację o sobie i kuli ziemskiej.

Z pewnością reżyser spotka się wraz z licznymi zarzutami, że kręcąc taki film, nie ogląda się na widza. Analogiczne oskarżenia wysuwano w stronę jego wielkich poprzedników. Mam nieodparte wrażenie, że chociaż Rumun nie kieruje "Malmkrogu" do masowej publiczności, wiele osób zostanie wchłoniętych przez jego potężną, artystyczną wizję. Takie sceny filmowe powinno się oglądać w kinie, przy oderwaniu od powierzchownych bodźców, bo tylko całkowita immersja umożliwi należycie docenić niewiarygodny wysiłek autora. Zakres realizacji olśniewającego utwór oraz wielowymiarowość oraz ilość podjętych tutaj wątków powodują, hdy powtórne seanse mogą być się obowiązkowe. Po fascynującym świecie nakreślonym przez Puiu jest jeszcze wiele zakamarków do odkrycia. Kończę więc tekst jak i również kolejny raz zatapiam się w meandrach "Malmkrogu".